|
powrót
Marzena Turek-Gaś i Anka Leśniak opowiadają sobą o sobie.
Iza Sawicka
Niedawno miałam okazję uczestniczyć w dość nietypowym wernisażu Marzeny Turek-Gaś oraz Anki Leśniak: „Piekne i BESTie”. Dwie artystki, ich dwa ciała, ogromne nasycenie kolorem i pojawiające się od razu pytanie, czy to epatowanie nagością dwóch pięknych, młodych artystek jest uzasadnione w dostateczny sposób. Czy świadomość formy była wystarczająco pełna, by zaprezentowane prace można było uznać za kawałek dobrej sztuki?
Pozornie banalne, bezwstydne kuszenie okazało się jednak dojrzałą wypowiedzią na temat roli i integralności głównych elementów dzieła sztuki: artysty, treści i formy.
Dziewczyny oparły swoje wypowiedzi na jednej z najbardziej klasycznych form sztuki – na malarstwie, którego głównym bohaterem jest kobiecy akt. W jego obrębie dokonywały zamian i roszad pomiędzy: artystą, modelką, narzędziami malarskimi i widzem. Dziewczyny zabawiły się rolami i wciągnęły w tę zabawę w aktywny sposób swoich widzów. Goście wernisażu stali się twórcami, a artystki modelkami oraz malarskim podkładem.
W ich barwnych wypowiedziach nie było dosłowności. Zmysłowość była skutecznym narzędziem, który szokując przykuwał uwagę i angażował widza. Dzięki temu zamieniły monologowy wybuch barw w gorącą dyskusję. Otworzyły się na siebie i na odbiorcę. Zerwały szaty i odkrywały się jeszcze głębiej. Same zamieniały się w narzędzia malarskie i obrazy. A widzom oddawały możliwość bycia twórcą.
Artystki zerwały granice między artystą a widzem, między wystawą a wymianą doświadczeń.
Marzena swoją artystyczną emancypację zaczęła od cyklu obrazów – zdjęć - autoportretów, na których ona sama pokryta farbami stała się modelką, podobraziem, obrazem i twórcą w jednym. Ubrana tylko w kolory pozowała zmysłowo na wielkim powietrznym łożu, które stało się symbolem zarówno hedonistycznych pobudek, jak i ulotności takich wartości. Zmysłowymi ruchami pozorowała uległość. Jednak to ona sama trzymała wodze całego aktu tworzenia.
Druga część wystawy Marzeny była malarskim procesem, w który zaangażowała w aktywny sposób widzów. Oni stali się twórcami, będąc jednocześnie narzędziami w rękach artystki. Każdy chętny mógł zanurzyć osłonięte wcześniej buty w wybranym kolorze farby i zostawić swoje ślady na wielkim podobraziu. Kto stworzył to dzieło? Widzowie, czy artystka widzami?
Patrząc natomiast na prace Anki trudno oprzeć się wrażeniu, że to co widzimy nie zaskakuje nas, a raczej przywodzi na myśl znane prace Yves'a Klein'a. Czy to niezdarna kopia? A może raczej świadomy, swoisty dialog artystki z symbolami awangardy przed półwiecza. Teraz to ona stała się zarówno narzędziem, modelką, jak i artystką. Ciało kobiety nie jest już tylko stemplem pozostawionym w wyniku procesu działania artysty, ale to artystka – kobieta oddaje samej sobie siebie jako modelkę. To ona narzuca swój rytm powstawania dzieła i jednocześnie jemu się poddaje. Anka również zastosowała ciekawą grę z widzami. Najpierw rozdała wybranym widzom tajemnicze bilety, które były warunkiem wstępu za zasłonę. Potem balansując nieco na granicy ekshibicjonizmu zaprosiła ich do stworzenia całej galerii prac. W małej przestrzeni artystka zapraszała kolejno osoby i pozwalała odbić na kartce papieru farbę prosto z wybranej cześć nagiego ciała artystki.
Pozwoliłam sobie przypiąć krągłe odbicia pupy do galerii pup.
Ciekawe ile powstało ciał, ile nowych artystek zrodziło sie tego letniego wieczoru ...
czytaj inną recenzję |