|
powrót
DWUNASTOMIESIĘCZNA WOJNA Izabeli Chamczyk
Jeśli uważasz, że artyści powinni otrzymywać wynagrodzenie za swoją pracę, być objęci podstawowym socjalem, a robienie sztuki to nie aktywność po godzinach „pracy na etacie” lub pomiędzy komercyjnymi zleceniami, powinnaś/powinieneś przeczytatać ten wywiad. Bo być może jesteś sojuszniczką/sojusznikiem Izabeli Chamczyk w WOJNIE DWUNASTOMIESIĘCZNEJ i nawet o tym nie wiesz...
Anka Leśniak: Od stycznia 2013 roku prowadzisz wojnę. Ta wojna toczy się na terytorium "Sztuka". O co walczysz i przeciwko czemu lub komu?
Izabela Chamczyk: WOJNA DWUNASTOMIESIĘCZNA jest to, jak ktoś napisał: samotna walka, polega na zrealizowaniu niemożliwego - 12 wystaw w 12 galeriach, w rożnych miastach.
Po co?
Jest taki czas, moment w twórczości każdego artysty gdy znajduje się w pułapce, potrzasku - by się z niej wydostać musi coś zrobić.
Co?
Niektórzy właśnie wtedy (moim zdaniem zwłaszcza kobiety) przestają tworzyć, angażują się w życie i nie wiedzą jak połączyć to ze sztuką. Następuje czas, gdy niepewność dnia codziennego w naszym zawodzie zaczyna doskwierać, że ciężko jest nadal wierzyć i eksplorować kolejne kreatywne obszary, gdy ciągle nie ma się gdzie mieszkać, nie ma się ubezpieczenia i żadnej pewności jutra. Pracując wiele lat w zawodzie „artysta” nigdy nie zyskuje się żadnej pewności. Dlatego postanowiłam zawalczyć, o siebie, o swoją sztukę, o swoje przetrwanie i wiarę, zawalczyć z ograniczeniami o wolność i przestrzeń.
By się nie poddać i nadal tworzyć postanowiłam absurdalnie, instynktownie, emocjonalnie WALCZYĆ. Zrealizowanie takiego przedsięwzięcia graniczy z niemożliwym. Jak walczyć z ograniczeniami instytucjonalnymi wykorzystując do tego instytucje? Jak przekroczyć granice schematów posługując się nimi? Może to jednak jest możliwe?
Może można polegając na instynkcie dojść do jakichś odpowiedzi? Tego jeszcze nie wiem, ale czuję, że z każdą kolejną WALKĄ coś wygrywam - może czas? Może uczę się wytrwałości? Może udowadniam sobie i innym, że obszar sztuki jest właśnie tym obszarem, gdzie wszytko jest osiągalne?
A.L.: Na czym polega strategia twojej walki?
I.Ch.: WOJNA DWUNASTOMIESIĘCZNA nie trzyma się ściśle konstrukcji strategicznych.
Pierwotnym założeniem było, że wystawy polegają na pokazaniu 2 cykli obrazów: Żywych Portretów (mojego najnowszego - ożywionego cyklu) - gdzie abstrakcyjnie portretuję ludzi mi bliskich, a następnie „ożywiam ich” projektując na obrazie ich przedstawienia. Jest to dla mnie bardzo ważny cykl, ponieważ osoby te, jak moje założenia wojenne - pomagają mi przetrwać, nadal wierzyć w sztukę i siebie, są moimi wojskami sojuszniczymi. Drugi cykl natomiast, który z założenia miał być pokazywany na wystawach - WALKACH wojennych to „Unicestwienie”. Jest to instalacja polegająca na zalewaniu farbą w trakcie trwania wystawy, obrazów namalowanych przeze mnie w poprzednich latach. W ten sposób chciałam unicestwić starą energię na rzecz nowej. Ponadto każdej wystawie miał towarzyszyć tekst kuratorski lub wywiad, ja nie czuję się swobodnie w operowaniu słowem, dlatego dzięki tekstom z zewnątrz wiele się dowiaduję - dają one powód do refleksji nad własną pracą i prowokują do zastanowienia.
Strategia WOJENNA, która obecnie ulega ciągłej przemianie w zależności od warunków, możliwości, pomysłu oraz odczucia w danym momencie (bardzo ważna w tym założeniu jest spontaniczność i nieprzewidywalność oraz absurdalność działań) zakłada zorganizowanie co miesiąc wystawy, co jest ogromnym wysiłkiem logistyczno-intelektualno-emocjonalnym. Jednak takie założenie przede wszystkim motywuje do pracy i daje poczucie (może ułudne?) sensowności. Sens, który próbuję odnaleźć w sztuce może się czasem zawierać w konsekwencji. Czasem, gdy już nie mam sił, gdy nie mam zorganizowanej kolejnej wystawy na kolejny miesiąc, gdy instytucje odmawiają współpracy tłumacząc się nieosiągalnymi terminami i niemożliwościami (skostniałość instytucji sztuki mnie przeraża- prawie żadna nie bierze pod uwagę działań spontanicznych i bazujących na emocjach, wszystkie traktują artystę jak maszynkę do produkcji długoterminowych projektów np. 2 lata przed wystawą trzeba przedstawić swój projekt - kto wie jakie ja będę miała pomysły za 2 lata?), myślę, że jedynym sensem jest wytrwałość - i to jest chyba najważniejsza moja strategia.
A.L.: Gdzie to tej pory miałaś swoje akcje? Czy była jakaś szczególna, w której coś Cię zaskoczyło, a może obnażyło jakieś mechanizmy rządzące światem sztuki?
I.Ch.: Dotychczas moje akcje odbyły się w:
LIPIEC: 7. potajemna WALKA O ODPOWIEDNIE MIEJSCE I CZAS. ms Łódź.
CZERWIEC: 6. rebeliancka WALKA O PRZETRZEŃ. Galeria BWA Katowice.
MAJ: 5. partyzancka WALKA O PRZETRWANIE. Galeria -1, Warszawa
KWIECIEŃ: 4. WALKA O SENS. Galeria Sztuki Najnowszej, Gorzów Wielkpolski.
MARZEC: 3. WALKA O SIEBIE. Galeria Odra Zoo, Szczecin.
LUTY: 2. WALKA O ZAUFANIE. Galeria Szara Kamienica, Kraków.
STYCZEŃ: 1. WALKA O NIESKOŃCZONE MOŻLIWOŚCI POMYŁKI. Galeria Arttrakt, Wrocław.
W tym np. w lutym - Galeria Szara Kamienica przyjęła wyzwanie, przekroczyła pewną konstrukcję wystawienniczą i zorganizowała mi wystawę praktycznie z dnia na dzień, co mnie bardzo pozytywnie zaskoczyło. Miałyśmy 2 tygodnie na przygotowanie, bo na WOJNIE zazwyczaj tylko tyle mam czasu na podejmowanie decyzji i logistykę wystaw. W marcu natomiast zostałam zaproszona do Galerii w Szczecinie, gdzie niestety organizatorzy prawie wcale nie byli zaangażowani w wystawę - bardzo dużo się dzięki temu nauczyłam. Mimo, iż wystawiam od kilku lat, nie miałam pojęcia jak mogą być traktowani artyści. Gdy rozpoczęłam założenie WOJENNE byłam mocno zacietrzewiona i może desperacko podejmowałam wyzwania zorganizowania wystaw w nieodpowiednich np. organizacyjnie miejscach. Teraz jak widzę, że organizacja kuleje - działam samodzielnie. Robię WALKI rebeliancie i partyzanckie jak np. w Galerii −1 w Warszawie, gdzie na promocji książki „Sztuka inwestowania w sztukę” eksponowany był mój jeden obraz, ale mi zabroniono robić jakiekolwiek akcje - tłumacząc, że to nie miejsce i czas na takie rzeczy… Po tym działaniu wiedziałam, że jeśli chcę, mogę zrobić jeśli nie wszystko, to naprawdę wiele. Gdy kuratorka BWA w Katowicach po kilku miesiącach rozmów w końcu nie zgodziła się na moje działanie z przyczyn od niej nie zależnych - postanowiłam przeprowadzić akcję – wystawę, mimo wszystko. Była to 6. rebeliancka WALKA O PRZESTRZEŃ, do obejrzenia na You Tube. Odbyła się na finisażu wystawy członków Otwartej Pracowni. Zdziwiłam się jednak (a może już nie powinnam się dziwić?), że gdy opublikowano recenzję i zdjęcia z tego finisażu na portalu, który chyba powinien informować ludzi o tym co się w sztuce dzieje - Obiegu - ani słowem nie wspomniano o mojej akcji. Poczułam, że bunt w sztuce jednak nie jest pożądany, krytycy skupiają się na rzeczach mainstreamowych, wpisujących się w nurt w danym momencie. Rebelianci i ich akcje są pomijani. Cisza i brak feedbacku uderza we mnie jak w każdego artystę. To odbiór mojej sztuki przez innych dopełnia ją i w jakimś stopniu też kształtuje jej sens. Środowisko artystyczne chyba jednak postanowiło obdarować mnie jedynie CISZĄ. Zamknąć mi usta - nie pisząc i nie recenzując. Na szczęście są wyjątki, po pierwsze ludzie nie związani ze sztuką mocno interesują się takimi działaniami - porusza ich to, oddziałuje na ich emocje. Poza tym jest kilka instytucji np. Galeria Sztuki Współczesnej w Opolu, albo CSW w Toruniu gdzie znaleźli się ludzie nie bojący się buntowników. Wspierają oni moje działania, wierzą w nie i dodają mocy :) niebawem odbędą się WALKI w tych instytucjach.
A.L.: Co do tej pory dzięki wojnie udało Ci się osiągnąć? Czy masz np. więcej propozycji wystaw, tekstów krytycznych, a może zyskałaś jakąś wartość w postaci refleksji nad swoją sztuką, pomysłów co dalej robić, jak działać?
I.Ch.: Przede wszystkim (jak już wspomniałam) zrozumiałam, że wytrwałość w działaniu jest najważniejsza. Nie poddawanie się daje siłę. Jest mi naprawdę ciężko, gdy nie mam wsparcia krytyków, mediów artystycznych czy instytucji. Ludzie boją się WOJNY - zarzucają mi, że to egoistyczna i wyrachowana akcja. A kto powiedział, że artysta ma być heroiczny i robić tylko działania społeczne? Czemu, gdy facet artysta jest egocentryczny nikt mu tego nie zarzuca lub nie mówi, że działa zbyt emocjonalnie? Dzięki tej akcji poczułam moc swojej kobiecości, co nie znaczy, że ta akcja jest „kobieca” - poczułam, że jako kobieta mogę działać irracjonalnie, emocjonalnie i że w tym jest moja siła. Uczę się robić z tego strategię. Co dotychczas osiągnęłam dzięki WOJNIE? Chyba ignorancję świata sztuki przede wszystkim. Widzę, że moja postawa zbuntowanej artystki przegrywa (jeśli chodzi o zainteresowanie świata sztuki) ze spokojnymi, czekającymi na swój czas, wyważonymi artystami. Jednak staram się nie poddawać takim myślom i nadal robię swoje. Refleksja jest taka - by nie przestawać mimo wszytko! Tego się teraz nauczyłam.
A.L.: Jak po tych 7 miesiącach, 7 interwencjach oceniasz szansę na zwycięstwo. Bo skoro jest wojna to muszą być zwycięzcy i pokonani. A może rozejm?
I.Ch.: Myślę, że zwycięstwo to kwestia wytrwałości i wytrzymałości. Marina Abramović powiedziała, że kobiet jest mało w sztuce, ponieważ nie umieją one poświecić życia dla sztuki, tak jak mężczyźni i że nie są tak wytrwałe jak oni. W trakcie trwania mojej WOJNY doświadczam tego bardzo mocno - swojej słabości. Nie dość, że muszę zorganizować 12 wystaw i za każdym razem performatywnie bronić moich racji energią i emocją, a to kosztuje wiele wysiłku, to jeszcze muszę z czegoś żyć, cały czas tworzyć, myśleć o przyszłości i dalszych planach. Nie, nie muszę - chcę. To moja decyzja, ale nie umiem przestać tworzyć, twórczość jest dla mnie jak powietrze. Dlatego nie poddanie się jest wygraną, wyciągnięcie wniosków i sensów jest wygraną. Przegrywają moim zdaniem ci, którzy się ode mnie odwracają zarzucając mi irracjonalność i bezsensowność działań. WOJNA to działanie bardziej intuicyjne niż logiczne, wygrana też jest kwestią odczuwania, a nie logicznego argumentowania. Wszytko rozgrywa się bardziej w sferze bodźców zmysłowo-intuicyjnych niż logiczno-strukturalnych. Czy to, że środowisko w większości ignoruje moje poczynanie jest przegraną? Czy może przegraną było by wpisywać się w spis wystaw publikowanych co miesiąc w kilku niepoczytnych lub poczytnych czasopismach?
A.L.: Słuchając twoich wypowiedzi mam wrażenie, że dotknęłaś kilku przypadłości polskiego świata sztuki. Przede wszystkim, że ten świat dla twórców w ogóle, a w szczególności młodych, to survival. Ciągle operuje się określeniami „młody zdolny” lub też coraz częściej „młoda zdolna”, choć w sumie nie wiadomo już co te słowa tak naprawdę znaczą, a okazuje się często, że „najzdolniejszy”, to ten najbardziej wytrwały :) albo jak zauważyłaś „najbardziej układny”. Kolejny problem tego świata, to system rekomendacji, żeby nie powiedzieć wzajemnej adoracji. Oprócz systemu poleceń mamy jednak także – o czym wspomniałaś - zjawisko przemilczeń, udawania, że czegoś nie było, albo, że było to głupie i mało istotne. I chyba nie ma nic bardziej frustrującego dla artysty niż obojętność, brak zainteresowania krytyków/kuratorów. Nie wszyscy kuratorzy potrafią samodzielnie myśleć i ufają artystom. Wielu słucha opinii innych i takie pozytywne opinie potrafią czynić cuda. System wzajemnych poleceń działa pewnie na całym świecie, jednak w Polsce dochodzi do tego jeszcze bardzo mała ilość stypendiów dla artystów. A jeśli są, to tylko państwowe lub gminne, co oczywiście powoduje, że projekty dotyczące tzw „kontrowersyjnych tematów” raczej nie otrzymają takich dotacji. I jest jeszcze problem ubezpieczeń zdrowotnych artystów i wynagrodzenia za naszą pracę. Gdybyśmy przestali robić sztukę, mówię tu o artystach w ogóle, nie konkretnych nazwiskach, trzeba by zamknąć instytucje sztuki, bo ludzie pracujący tam nie mieliby pracy. Ciągle wypłacanie honorarium artyście jest rzeczą dyskusyjną lub załatwianą na końcu (jak już się popłaci inne rachunki i ewentualnie coś zostanie). Paradoksalnie artyści, od której to grupy bierze początek cały świat sztuki, pozbawieni są podstawowego socjalu, jakim jest ubezpieczenie zdrowotne. Nie pracujemy na etatach, a nie stać nas na opłacenie składek wynoszących 300 zł miesięcznie. Od marginesu społecznego różni nas jedynie wykształcenie.
Dotknęłaś jeszcze w ciekawy sposób problemu kobiet. Przepraszam, że wyciągam to tak na użytek naszej rozmowy, ale nie masz przecież męża, dzieci, które zajmowały by ci czas potrzebny na sztukę czyli przeszkód uważanych za typowe dla kobiety w jej karierze artystycznej. Wspominasz natomiast, że agresywne, rebelianckie działanie wciąż budzi obawę i niechęć, a przecież już jesteśmy dawno po „premierze” Guerilla Girls. Czy uważasz, że gdybyś była facetem, twoja agresywna walka o miejsce w sztuce spotkałaby się z bardziej pozytywnym odbiorem czy też, że nie musiałabyś wtedy w tak ekstremalny sposób walczyć o swój byt?
I.Ch.: Nie wiem jak by było gdybym była facetem. Wiem jednak, że agresywna walka o siebie i swoje przetrwanie – jest dla mężczyzn bardziej naturalna i jest na to większe przyzwolenie w społeczeństwie. Kobiety nadal kojarzone są z opiekuńczością i spolegliwością, a inne zachowania są już negowane, albo uważane za dziwne. Widzę, że gdy zaczynam działać zgodnie z własnym, nieunormowanym może społecznie instynktem, jestem ignorowana albo uważana za osobę szaloną, wariatkę, artystkę nie mającą nic do powiedzenia. Wydaje mi się, że nadal mężczyznom jest łatwiej, a kobiety wolą organizować działanie innym, niż udzielać się indywidualnie, samodzielnie – wychodzić do przodu. Gdy jednak wpasujesz się w ten genetyczno-socjologicznny schemat możesz zginąć. Może?
A.L.: Jak wspomniałaś o traktowaniu Cię jak wariatki, nie wymieniłaś słowa histeryczka, które jest chyba ulubionym słowem ludzi nie znoszących form „kobiecego oporu” :) Genderowy aspekt, który tu wypłynął, to może temat na osobną dyskusję, natomiast teraz chciałabym zapytać Cię o ostatnią akcję, która miała miejsce 25 lipca (2013) w Łodzi? Udało się "na legalu" czy była to znów partyzantka?
I.Ch.: Akcję w Łodzi planowałam od kilku miesięcy. Moim zdaniem to miasto bardzo skostniałe instytucjonalnie, posiadające wiele blokad i ograniczeń dla artystów. Już myślałam, że nie będę musiała go zdobywać szturmem, bo kiedy rozmawiałam z panią Krystyną Potocką z galerii Manhattan, zasugerowała, że może można by było zrobić moją wystawę na już istniejącej wystawie. Ucieszyłam się, bo ta galeria cieszy się dobrą renomą, wydawałoby się więc, że jest otwarta na spontaniczne działanie przekraczające granice.
Jednak nie. Pani Potocka po naszej rozmowie nie odezwała się do mnie przez 2 miesiące, a gdy zadzwoniłam powiedziała, że przecież nie zgodziła się na żadne działanie i nie życzy sobie bym wchodziła w uprawnienia kuratorskie, bo artyści nie powinni się tak zachowywać… Nie wiedziałam czy mam się śmiać czy płakać. Nie miałam już nawet ochoty robić działań partyzanckich w takiej galerii. Postanowiłam zaatakować ms2 - największą instytucję kultury w tym mieście. Napisałam do nich maila w listopadzie 2012 roku, jeszcze przed rozpoczęciem WOJNY z propozycją przystąpienia do wojsk sojuszniczych, ale nie otrzymałam odpowiedzi. Ignorancja jest dla mnie barierą, którą bardzo lubię przekraczać. Jednak zanim przystąpiłam do ataku napisałam jeszcze jednego maila do kuratorki i dyrektora, na razie bez odpowiedzi.
Akcja odbyła się więc potajemnie, chciałam by było to w ms2 – ale okazuje się, że w wakacje (gdy przyjeżdża najwięcej oglądających) ekspozycja jest zamknięta, więc WALKA odbyła się w ms. Była to 7. WALKA O ODPOWIEDNI CZAS I MIEJSCE. - działanie w mikro skali, dające dużo satysfakcji, niebawem więcej o tym działaniu na moim blogu wojennym : www.wojnaizabelichamczyk.blogspot.com Powstały z tej akcji całkiem niezłe foty :) zrobione przez Norberta Trzeciaka.
A.L.: Zapytam o kolejne miasto, w którym planujesz działania wojenne?
I.Ch.: Następna akcja odbędzie się w Galerii Sztuki Współczesnej w Opolu, a kolejna w CSW w Toruniu. Są to dość dobrze zorganizowane ale i otwarte na szaleństwo galerie. Mało jest takich instytucji w Polsce – a szkoda. Myślę, że na tych WALKACH wydarzą się całkiem nowe rzeczy. Sama jestem ciekawa jak to wyjdzie.
A.L.: W takim razie powodzenia dzięki za rozmowę!
Rozmawiała Anka Leśniak
|