powrót
Łódź ciągle inspiruje artystów
Anka Leśniak
20 stycznia 2012 w Domku Ogrodnika, w Parku Źródliska, obok palmiarni otwarta została wystawa pracowni rzeźby prowadzonej przez prof. Marka Wagnera na łódzkiej ASP, na Wydziale Sztuk Wizualnych. Wystawę zatytułowano “Łódź miasto transgraniczne“. Pomysł na wystawę zrodził się podczas przygotowań pracowni do Festiwalu Sztuki i Nauki. Wtedy, jak przypomniał Marek Wagner, pojawiło się pytanie co “my - artyści, ludzie kultury możemy dac temu miastu?”. Idea wystawy ma więc kontekst społeczny. W pracach pojawia się spora doza ironii, żartu, groteski ale też - jak stwierdził Wagner - żalu za tym, co minęło.
Studenci jednak nie pamiętają nawet ostaniego z okresów świetności tego miasta - jeśli za taką epokę uznamy Łódź z PRL, kiedy nadal kwitł tu przemysł włókienniczy i nie tylko klasa robotnicza miała tu co robić. Rys historyczny miasta z jego wzlotami i upadkami orach ich przyczynami nakreślił Wojciech Wagner we wstępie do katalogu wystawy.(Katalog z pracami uczestników wystawy został dofinansowany przez UMŁ)
Prace młodych artystów są więc rodzajem archeologii, szukaniem i podejmowaniem różnych tropów, z których zaczyna się wyłaniać wizerunek miasta w oczach młodego pokolenia. Obraz ten jest mocno postrzępiony - są na nim kurz i rysy, jednak w sumie chyba nie jest pozbawiony sympatii i sentymentu. Łódź wciąga więc w swoją orbitę kolejne już pokolenie artystów i działa na ich wyobraźnię. Tu jest silna tradycja sztuki awangardowej zapoczątkowanej przez Kobro i Strzemińskiego, tu na styku filmu i działań konceptualnych powstała oryginalna formuła Warsztatu Formy Filmowej, to tutaj udało się Ryszardowi Waśko ściagnąć w latach 80 na Konstrukcję w Procesie artystów z całego świata. Urok Łodzi potrafią więc dostrzec ludzie o szczególnej wrażliwości. Przecietny mieszkaniec Łodzi nie lubi swojego miasta. Ubolewając nad tym, że nie mamy tu Wawelu i nie jesteśmy Warszawą (nota bene zrównaną z ziemią podczas II Wojny Światowej) nie widzi, że sprzątają mu sprzed nosa unikalny zespół architektury fabrycznej i miasto, które oszczędziła zawierucha wojenna znika cegiełka po cegiełce każdego dnia.
W realizacjach prezentownych na wystawie można wyróżnić kilka nurtów formalnych. Niewiele znajdziemy tu rzeźb w tradycyjnym znaczeniu tego słowa. Są to prace intermedialne - na pograniczu obiektu, instalacji, włączające video, fotografię, czasami będące rodzajem książki artystycznej.
Prace Patrycji Sipy, Dominiki Urbańczyk i Adriany Gajdy wykorzystują realistyczną formę bądź anegdotę. W przypadku Patrycji Sipy to naturalnych rozmiarów rzeźba typowego “bałuciarza” w towarzystwie ujadającego psa. Praca Dominiki Urbańczyk ukazuje grupkę młodzieży podczas bujki. Wraz z zaprezentowaną obok ścianką z puzzli autorstwa Adriany Gajdy sugerującą budynek, wyglądają jak scenografia do filmu lalkowego. Tak wygląda prawdziwa Łódź, wystarczy tylko skręcić z Piotrkowskiej w którąkolwiek stronę, a zobaczymy rozsypujące się kamienice i ich mieszkańców flakujących bramy podwórek.
Klara Kostrzewska wykorzystała resztki desek, papy - tego co zostaje po rozbiórce budynku, ale też może posłużyć do sklecenenia sobie schronienia przez bezdomnych. Na te materiały nakleiła fragmenty fotografii, pokazujących zdewastowane podwórka wciąż zamieszkałych, coć przeznaczonych do rozbiórki budynków. Praca, podobnie jak to, czego dotyczny ma charakter nietrwały, prowizoryczny.
Katarzyna Koba pokazała obiekt - plan centrum miasta. W samym jego środku widzimy czarny regularny otwór ze schodkami na jego rogach. Przyglądając się mapie można wywnioskować, że artystka w ten sposób zaznaczyła kształt przejścia podziemnego przy ul Piłsudskiego. Czarny obiekt wygląda jednak obco i groźnie - kształtem trochę przypomina trumnę. Tym samym nasuwa skojarzenia z postępującą degradacją cetrum miasta, która powoli zaczyna dosięgać dumy łodzian - ul. Piotrkowskiej
Na wystawie pojawił się również wątek wielokulturowości Łodzi - kiedyś autentycznej, dziś obecnej hasłach promocyjnych Miasta. Ciekawie odniosły się do problemu Katarzyna Ruszkowska i Edyta Morawska. Katarzyna Ruszkowska ustawiła naprzeciw siebie dwa lustra. Na obu umieściła napis “Lodzermensch“. Jedno wygląda na stare, złoty w kolorze napis pisany “gotykiem” nawiązuje do XIX w. przeszłości Łodzi, architektury historyzmu, drugie lustro jest nowe a na nim ten sam napis w kolorze białym, wykonany prostą czcionką. Tamten i ten “łodzianin” odbijają się w sobie, teraźniejszość nie może istnieć bez przeszłości, ale od nas zależy co zrobimy z tym, co pozostało.
Praca Edyty Morawskiej w formie nawiązuje do antysemickich napisów, pojawiających się na murach. W sensie przekazu jest ich antytezą. Z fragmentu macewy krzyczy do nas fluorescencyjny, różowy napis “TĘSKNIĘ ZA TOBĄ ŻYDZIE”. Praca Martyny Cieślik to tekst modlitwy “Ojcze nasz” pisanych po polsku i niemiecku alfabetem łacińskim, cyrylicą i alfabetem hebrajskim.
W ten obszar refleksji wpisały się też prace prowadzących pracownie - Marka Wagnera i Bogdana Wajberga. Bogdan Wajberg zrobił nagrobek dla Łodzi. Marek Wagner w fomie o kształcie łodzi umieścił znalezione ślady obecności różnych narodów w tym mieście. Łódka i dokumenty pokryte zostały żywicą - z jednej strony zostały w ten sposób jakby zabezpieczone przed zniszczeniem, z drugiej sugerują, że to już zamknięty rozdział.
Cały czas jednak Łódź słynie ze szkoły filmowej, co jest dość budujące, jak pokazała Inga Januszek - ułożyła cegły w formę projektora do wyświetlania filmów na taśmie. Obok położyła opakowania na taśmy filmowe.
Medialną i włókienniczą historię miasta połączył w jednym obiekcie Kamil Kucharski. To stary kineskopowy telewizor, którego ekran artysta zakrył dzianiną. Kolory odpowiadają często pojawiającej się w PRL na ekranach telewizora planszy: “przepraszamy za usterki”. W “okryciu” z włóczki wycięty został otwór w kształcie łódki, przez który prześwituje światło ze świetlówek.
Dwie studentki zwróciły uwagę na ornamentykę łódzkich kamienic. Praca Katarzyny Majsner na na pierwszy rzut oka (nomen omen) wygląda na zwykłą kopię główki dziewczyny. Po chwili spostrzegamy jednak, że główka ożyła - ruchome oczy obserwują otoczenie.
Katarzyna Świstek wzbogaciła o nowy atrybut krasnale przycupnięte przy bramach łódzkich kamienic. A w tych bramach może się wiele zdarzyć i różne rzeczy można znaleźć. Krasnal Katarzyny Świstek z dumą prezentuje swoje znalezisko - damskie stringi.
To tylko kilka z wielu prac zaprezentowanych na wystawie, podejmujących temat współczesnej Łodzi. Mniej świetlanej niż wyłania się z wizji urzędników, ale też mniej przerażającej niż nagłówki artykułów gazet, co rusz informujących o kolejnej zbrodni lub katastrowie w naszym mieście. Co ciekawe, powołując się na słowa Marka Wagnera - spora część uczestników wystawy nie pochodzi z Łodzi. A więc to miasto, które utraciło budowaną przez dwa wieki tożsamość, mimo braku pieniędzy i perspektyw dla tworców wciąż ma moc przyciągania ludzi, którzy chcą tworzyć jego kulturę. Władze w swoich oficjalnych oświadczeniach promują kulturę, sztukę, chcą do Łodzi ściągać artystów, w rzeczywistości jednak nie oferują artystom niczego, co mogłoby ich tu zatrzymać. Nie ma stypendiów miejskich dla twórców, w mieście, które aspirowało do miana stolicy kultury (!). Nie dość, że absolwentom uczelni artystycznych trudno tu znaleźć pracę, to jeszcze zdobycie lokalu na prawach pracowni jak się nie pochodzi z Łodzi graniczy z cudem. Władze chwalą się ilością miast partnerskich Łodzi. Czy kiedykolwiek w tych miejscach odbyła się wystawa artystów z Łodzi? W mieście nie ma też żadnej galerii, która wspierałaby promocję artystów z Łodzi w kraju i za granicą.
Artyści zadali sobie pytanie co mogą zrobić dla miasta, z którym czują się z różnych względów związani. Pora by władze miasta zadały sobie pytanie, co mogą faktycznie zrobić dla artystów i przyjęły przemyślaną, konsekwentną, długofalową strategię działania zamiast panicznych zrywów - bo że dobrą wolę mają, to już słyszymy od dawna. Może więc wreszcie niemoc zamieni się w pomoc.
|