|
powrót
O tym co można przeoczyć na bruku i o gwiazdkach z łódzkiego MPK...
Łódź-art
Rozmowa z Dariuszem Ludwisiakiem (Ludwikiem), artystą, projektantem, członkiem nieformalnej grupy PUL oraz wykładowcą łódzkiej ASP o wystawie “365 i więcej“.
Na początek zapytam o tytuł wystawy „365 i więcej”. Pierwsze skojarzenie jakie się nasuwa to ilość dni w roku. Oczywiście, jeśli to nie jest rok przestępny. Czy słusznie?
Tak, jest to nawiązanie do liczby dni w roku. Rok 2010 miał 365 dni. Wtedy właśnie rozpocząłem swój projekt. Jego główna część jest z roku 2010, ale realizowałem go też na przełomie 2010/2011 z myślą o wystawie w galerii Forum. Dokładnie był to cały rok 2010 od 4 stycznia do 10 stycznia 2011. Dlaczego akurat od 4-go? Potrzebowałem chwili na to, żeby się psychicznie przygotować, że od tego momentu codziennie będę musiał robić zdjęcia - jeden dzień przerwy i po projekcie. A skończyło się 10 stycznia następnego roku, bo tak po prostu zdecydowałem. Nie chodziło mi o sztywne daty, ale, żeby zawrzeć w projekcie cały rok.
A więc co w nim zawarłeś?
Projekt stanowi formę zapisu z codzienności, związanej z nią cykliczności w odradzaniu się poczucia utraty oraz melancholii, wywodzącej się i prowokowanej tym poczuciem. Myślałem o nostalgii po rzeczach, które mi umykają, bo są w jakiś sposób poza moją świadomością. Pozostaje po nich wrażenie pewnego smutku, niedosytu, że były a już ich nie ma. Towarzyszą każdemu człowiekowi, który chodzi, gdziekolwiek, niekoniecznie po mieście. Najbliższy takiemu człowiekowi jest widok pod stopami. Zazwyczaj idąc odruchowo patrzymy w dół. Nie chodzi mi o momenty, kiedy w sposób zamierzony wyszukujemy na podłożu czegoś konkretnego, skupiamy na tym uwagę, ale o sytuacje, kiedy rejestrujemy coś na peryferiach widzenia. Niby patrzę na coś, a jednak mi to umyka, często z braku czasu czy chęci dostrzeżenia. Zastanowiłem się, a co by było, gdyby spróbować to jednak zarejestrować. Robiłem kilka, albo nawet kilkanaście zdjęć jednego dnia zakładając, że do prezentacji wybiorę po jednym. Wyboru dokonywałem przeglądając „zestawy” dzienne, bez uwzględniania kompozycji i kontekstu poprzedzających i następujących ujęć, tworząc zbiory miesięczne. Całość tak naprawdę zobaczyłem dopiero po zawieszeniu w Galerii. Wtedy ze zdziwieniem zobaczyłem, że są to szalenie kolorowe fotografie, nie są monotonne, a wcześniej myślałem, że będą szare i podobne do siebie.
Czyli codziennie robiłeś zdjęcia tego, co masz pod nogami?
Tak, był to chodnik, jezdnia, czasem trawa. Na początku faktyczne łapałem się na tym, że wyszukuję motywy interesujące wizualnie. Ale po paru miesiącach tak mi to pstrykanie fotek weszło w nawyk, że robiłem zdjęcia bardziej automatycznie. Do tego stopnia, że paru widzów na wystawie powiedziało mi, iż widzą kilka takich samych zdjęć! A to nieprawda. Jest kilka podobnych kadrów - fotki płyt chodnikowych przy wejściu do mojego śmietnika o różnych porach roku. To, gdzie widać źdźbło trawy, było robione wiosną, a to, gdzie jest trochę szronu - zimą.
A więc kadr jest zupełnie przypadkowy?
Kadr jest przypadkowy, ale starałem się żeby zdjęcie było zrobione z poziomu wzroku idącej osoby. Zdjęcia robiłem też o różnych porach dnia i w różnych miejscach, ponieważ uznałem, że jeśli fotografowałbym jedno miejsce o jednej porze, to raczej byłaby to dokumentacja konkretnego miejsca „tu i teraz” i tego jak ono się zmienia, czyli rejestracja upływu czasu. A nie o to mi chodziło. Chodzi o to, na co patrzymy, a czego nie zauważamy. Próbuję zatrzymać w kadrze to, co mi umyka, coś co mijam i nie uświadamiam sobie, że to widzę. Moja ingerencja jest minimalna. Zdjęcia oddałem do wywołania do Media Markt. Niczego w nich nie poprawiałem wcześniej, nie retuszowałem.
Wybrane zdjęcia z każdego dnia ułożyłem w rodzaj kalendarza, w porządku typowego wykresu – oś x, y, gdzie x to dni a y miesiące.
Czyli kompozycja ze zdjęć na ścianie to jest te 365 dni oraz tych kilka dodatkowych?
Tak, rzędy poziome patrząc od dołu, to kolejne miesiące - od stycznia, natomiast poszczególne zdjęcia w rzędach, to kolejne dni miesiąca.
Czy widoki powstały w Łodzi?
W większości tak, chociaż na fotografiach widać też bruki Wenecji, Londynu, w tym czasie byłem również pierwszy raz zimą nad polskim morzem. Tak się złożyło, że był to specyficzny rok. Pierwszy raz byłem w przestworzach, powstała grupa PUL, wydarzyło się bardzo wiele rzeczy nieplanowanych i niespodziewanych... Można więc powiedzieć, że powstał taki szczególny rodzaj dokumentacji tych wydarzeń. Na przykład na jednym zdjęciu widać krew, bo spotkaliśmy kłusowników nad Bałtykiem... Generalnie w większości patrzymy sobie pod nogi będąc na zewnątrz. Jest tylko kilka zdjęć z pomieszczeń. To czerwone, to podłoga w pubie Łódź Kaliska. A to biało-niebieskie przejście dla pieszych jest z Wenecji. W Polsce takich nie ma.
W Polsce spotyka się biało-czerwone... Czy robiłeś te fotki jednym aparatem?
Aparat nie był tu ważny. Robiłem głównie „idiot camerą”, ale w dwóch przypadkach też telefonem komórkowym, w trzech profesjonalnym aparatem.
To jest format pocztówkowy?
10x15cm, ten format pozwolił wypełnić optymalnie ścianę.
A te dwie kompozycje ze szkłem na przeciwległej ścianie?
To jest to tytułowe „i więcej”. Te prace też się wiążą z problemem człowieka, który jeździ i chodzi po mieście. A jeździ środkami komunikacji miejskiej i w związku z tym ma trochę czasu do przemyśleń. Ta praca wiąże się trochę z osobistym aspektem. Materiał do niej zacząłem robić kilka lat temu, trudno mi dokładnie uchwycić moment, ale był to czas, kiedy moja córka przestała mieszkać razem ze mną. Musiałem jeździć po Jagodę, dosyć daleko, z przesiadką, na drugi koniec Łodzi i z powrotem do domu. Kasowałem bilet za nią za mnie, odwoziłem ją, więc znów kasowałem bilety za siebie i za nią, po czym wracałem i kasowałem bilet za siebie. Cała operacja trwała ok. 2-3 godziny i zostawało mi sporo biletów z tych przejazdów. I tak zacząłem je składać, tak jak się składa papier w różne formy, może po to, żeby w jakiś sposób celebrować chwile spędzone z córką, okazało się, że z takiego poskładanego biletu wyszła mi gwiazdka. „Gwiazdkowałem” kolejne podróże regularnie. Zacząłem więc te „gwiazdki” zbierać z sentymentu. Jaga przeniosła się do Warszawy, ale ja już wtedy każdy skasowany bilet składałem i chowałem do kieszeni z myślą, że kiedyś może zrobię z nich kompozycję. Niektóre składała moja córka, więc ma swój wkład w tą pracę. Zawsze naszym spotkaniom towarzyszyła podróż.
Na ścianie widzimy dwie prace - obrazy-obiekty, gabarytowo nieduże, ale biletów jest w nich całkiem sporo...
Trzymałem bilety w słoikach, jak coś zapeklowanego. Ale zdecydowałem się pokazać je tu wsypane w ramę za szkłem. Jedna rama jest biała, druga czarna, czyli jest to odniesienie do początku i końca, bo już mam dosyć zbierania biletów. To zbieranie trwało przez około 6 lat i już wystarczy. Teraz zazwyczaj albo kupuje migawkę albo jeżdżę na gapę :). Są tu 3284 bilety i jeden na sąsiedniej ścianie, czyli w sumie 3285.
A ten jeden znalazł się w ramce z czarno-białą fotografią, która wygląda kompletnie abstrakcyjnie. Co to jest?
To widok z lutego 2011 roku - mokry asfalt w Parku Śledzia i odbijające się w nim drzewa. To rodzaj zapowiedzi wystawy. Z jednym widokiem i jednym biletem. Podmienię ten bilet na inny, który skasowałem jadąc na wernisaż.
To są bilety tylko z Łodzi?
Generalnie tak. Jest kilka z Pabianic, jeden z Warszawy, chociaż warszawskie są „niewdzięczne”, za twarde, nie da zrobić się z nich porządnej gwiazdki.
Dodatkowym elementem wystawy jest światło. Wystawa prezentowana jest w lekkim półmroku i z dwóch reflektorów rzucane są różnokolorowe refleksy światła.
Jest zmieniające się światło czerwone, niebieskie i zielone. Chciałem tu nawiązać do miasta, gdzie zawsze coś się dzieje, jest jakiś ruch.
Kiedy światło działa na pracę z biletami powstaje ciekawy efekt - srebrna folia na biletach zaczyna blikować, różnie przy różnym świetle. To zamierzone?
Tak, chciałem pokazać „gwiazdki” w trochę innym wymiarze... Ktoś się zaśmiał na wernisażu, że MPK powinno kupić ode mnie tą pracę. W sumie jakby policzyć te 3284 bilety razy średni koszt biletu dziś, czyli 2,40, to ile ja kasy wydałem, zamiast kupić sobie migawkę...
Mój kalkulator pokazuje, że kosztowało Cię to conajmniej 7881,6 PLN
Ale gdybym kupił migawkę nie miałbym wystawy :)
To miejmy nadzieję, że MPK zacznie interesować się sztuką współczesną i twoje prace trafią do gabinetu prezesa.
W sumie prace nie są wielkie, ale mieszczą się w nich conajmniej 3 warstwy biletów, prezesi chyba lubią coś bardziej spektakularnego. Mógłbym zrobić większą ramę, płytszą i wtedy pan prezes miałby za fotelem 2 x 2 metry biletów.
Ale myślę, że prezes mógłby zasponsorować nowe dzieło :)
A ja bym tylko in-kasował :)
I tym optymistycznym akcentem kończymy. Dzięki za rozmowę.
Rozmawiała Anka Leśniak. “Wystawa 365 i więcej”, 28.09-16.10.2012. Śródmiejskie Forum Kultury, Łódź
|