nasza galeria
artysci
sztuka w Lodzi
architektura
linki
kontakt


pagerank


PARTNERZY

archiwum

Wyszukaj z Google

 

powrót

Mistrzowie, władcy i potwory

Anka Leśniak

Tytuł Master & Monster bardziej kojarzy się z grą komputerową, filmem fantasy niż z wystawą sztuki. Zawarta w tytule ekspozycji sugestia horroru i terroru wywołuje dreszczyk emocji, kusi, zaciekawia, sprawia, że decydujemy zagłębić się w ciemny korytarz opuszczonej kamienicy. Łódź, ul. Piotrkowska 293/295. Master & Monster, kurator: Magdalena Ujma. Wystawa czynna od 05 do 28.09.2008 w godz.14-20.

Tytuł Master & Monster bardziej kojarzy się z grą komputerową, filmem fantasy niż z wystawą sztuki. Zawarta w tytule ekspozycji sugestia horroru i terroru wywołuje dreszczyk emocji, kusi, zaciekawia, sprawia, że decydujemy zagłębić się w ciemny korytarz opuszczonej kamienicy. Ślady dawnej zamożności XIX wiecznego łódzkiego przemysłowca pokryła emalia PRLu, wszechobecna w urzędach, przychodniach i szkołach, inicjał Geyera na klatce schodowej kamienicy został skuty. Epokę twardych reguł wczesnego kapitalizmu zastąpił orwellowski Wielki Brat. Każdy z tych systemów, pierwszy oparty na oficjalnej hierarchii i rażących nierównościach społecznych, drugi na pseudo-równości, sankcjonowanej systemem rozbudowanej inwigilacji, pod czujnym okiem „ojca narodu” był na swój sposób patriarchalny i potworny. Takiej refleksji na wystawie jednak nie znajdziemy. Nie znajdziemy również nazwisk autorów poszczególnych prac ani żadnych kuratorskich wyjaśnień. Zwiedzający wkracza do zamku strachów i musi sobie sam radzić. Jedynym przewodnikiem jest folder, w którym ambitny widz odnajdzie nazwiska uczestników wystawy i może dopasować je do prac, które ogląda, zgodnie ze znaną wszystkim zasadą z ćwiczeń typu „połącz w pary”.

W pierwszej z sal, po prawej stronie widzimy kilkuelementową instalację, wykonaną przez dzieci na warsztatach prowadzonych przez Grzegorza Sztwiertnię. Na instalację składa się pajęczyna z kolorowej włóczki, tablice, na których poprzybijano plastikowe kubki, przyczepiono ciastka oplecione włóczką. Uwagę zwracają pluszowe misie „brutalnie” przyklejone do szyb za pomocą taśmy izolacyjnej. Na podłodze leżą dwa czarne „kikuty”, pod wspomnianą pajęczyną położono kilkanaście białych kulek. Całości towarzyszy film, z dokumentacją podobnych warsztatów. Co się tu właściwie wydarzyło można dowiedzieć się od Agnieszki Ucińskiej, studentki historii sztuki, opiekunki ekspozycji Master & Monster. Warsztaty dotykały problemu okrucieństwa, nawiązywały do prac artystów, którzy podjęli taki problem w swojej sztuce. Postacią, która „patronowała” całości był Władysław Strzemiński, ojciec łódzkiej awangardy i Niki Strzemińskiej. Wiadomo, że Strzemiński to postać dwuznaczna i kontrowersyjna – uznany jako wielki artysta, autorytet, patron łódzkiej ASP, według źródeł tyran jako mąż, człowiek nieczuły na problemy swojej rodziny. Po krótkim wyjaśnieniu już łatwiej nam skojarzyć leżące kikuty i białe kulki z wojennym okaleczeniem Strzemińskiego, w wyniku którego pozbawiony został ręki, nogi i oka.

Na korytarzu, pomiędzy starymi lightboxami należącymi do socjalistycznej fabryki Artur Malewski zawiesił swój lightbox, przedstawiający dziwnego stwora – Likantropa. Samego Likantropa napotkamy w pomieszczeniu, którego okna zasłania bluszcz. Na ścianie wisi krzyż – może element pracy, może pozostałość po dawnych użytkownikach kamienicy. W głębi za zakratowanymi drzwiami majaczy postać. Można skorzystać z latarki i przyjrzeć się dokładniej uwięzionemu „w klatce” potworowi, który stał się tu symbolem ciemnych instynktów. Zestawienie z wiszącym na ścianie krzyżem przywodzi na myśl religię chrześcijańską – opozycję między dobrem a złem, aniołami i demonami. Wiadomo jednak, że demony to upadłe, zbuntowane anioły, które stworzyły opozycyjne, równoległe królestwo do panowania Boga-Ojca. Wiadomo, że Jezus po ukrzyżowaniu wstąpił do piekieł. Co tam zobaczył? Niezależnie jednak od tych fundamentalnych dla religii opozycji, obie opcje są na wskroś męskie. Zarówno tyran, sadysta, potwór, jak i miłościwie panujący władca, dobry ojciec, opiekun, patron (nomen omen) to postacie patriarchalne.

Dziwne, włochate monstra, uosobienie pierwotnych instynktów spotkamy też w pracach Basi Bańdy. To seria nietypowych dla artystki obrazów, gdzie zamiast różu pojawia się stonowany fiolet oraz szarość. Właściwie w punktowym, słabym oświetleniu trudno dostrzec barwy płócien, majaczą na nich tylko człekokształtne stwory, które jak interpretuje kuratorka pragną kontaktu, lecz są w stanie nawiązać go jedynie poprzez agresję.

W kategorii potworów z horroru plasuje się też praca Olafa Brzeskiego – Pamięci majora Józefa Monety i wszystkich prawdziwych nauczycieli. Projekcja wygląda jak archiwalny film, dokument z wojny, ż życia żołnierskiego. Dwuznaczna postać majora jest przewodnikiem młodego adiutanta. Obok projekcji wisi portret majora – postaci, w której twarz wrosła krokodyla maska. Żołnierz w literaturze dla dzieci znaczy tyle, co obrońca, bohater, patriota, oczywiście pod warunkiem, że służy po tej właściwej stronie. Ten z armii wroga to zły, oprawca. Wiadomo jednak, że wojna wyzwala raczej niskie instynkty, strach, chęć ratowania przede wszystkim własnego życia, a wojenni bohaterowie rzadko mogą pochwalić się kryształowym życiorysem.

Praca Pauliny Kary jest w swoim charakterze anegdotyczna i teatralna. Na szczyt wieży czyli do najwyższego punktu hierarchii podążają przedstawiciele wszelkich stanów i narodowości, oczywiście męscy, ponieważ dla kobiet przewidziano inną rolę. Nad czubkiem tej konstrukcji jednak, wbrew biblijnym przekazom, nie siedzi nobliwy starzec – Bóg, lecz cherlawy stwór, który wygląda jakby był nieudanym produktem inżynierii genetycznej, a może błędem w procesie tworzenia. Wszystkiemu z boku przygląda się mały chłopiec. W kontekście wystawy pracę można interpretować jako wyraz tęsknoty pomieszanej z podziwem i strachem, która towarzyszy dzieciom nieznającym swoich ojców, z powodu fizycznej lub mentalnej nieobecności tatusiów. Nadal przecież w wielu rodzinach powielany jest schemat, w którym to matka dba o utrzymanie więzi emocjonalnej z dzieckiem, ona też jest winna niedopatrzeń i błędów wychowawczych, a ojciec zajmuje się „ważniejszymi” sprawami, biznesem, swoją karierą.

W filmie Elżbiety Jabłońskiej widzimy zniszczone męskie dłonie składające papierowe tulipany. Film został nakręcony podczas warsztatów prowadzonych przez artystkę z bezdomnymi z noclegowni św. Brata Alberta w Krakowie. Zniszczone ręce, jakby naznaczone ciężką pracą kontrastują z precyzyjną czynnością, którą wykonują. Wykonywanie ozdób, ręczne robótki są raczej domeną kobiet. Tu mężczyźni cierpliwie, niemal medytacyjnie wykonują niemęskie zajęcie, które wymaga od nich nie siły lecz skupienia, delikatności, wrażliwości i precyzji.

Bohaterami filmu Teresy Czepiec Chwedeczko również są ludzie w pewien sposób wykluczeni z normalnego społeczeństwa. To mieszkańcy Domu Pogodnej Starości. Artystka rejestruje ich życie oraz relacje jakie panują w tej zamkniętej społeczności, oparte często na wzajemnym okrucieństwie. Ta wzajemna wrogość wynika z zasad panujących w ośrodku, gdzie ludzie niedołężni, którzy nie są w stanie kontrolować swoich zachowań kwaterowani są z tymi, którzy zachowują świadomość i sprawność ruchową. Proceder ten jest oczywiście uciążliwy i upokarzający dla obu stron. Agresywne zachowania wynikają z chęci zaznaczenia własnego człowieczeństwa i godności.

Starzy ludzie też byli kiedyś młodzi. Tą oczywistą prawdę w poetycki sposób przypominają Marta i Michał Zasępa, w filmie poświęconym młodości dziadka Kostka. Archiwalne materiały, nakręcone kamerą Lomo Mewa 2 zmontowali w rodzaj wideoklipu. Poszczególne fragmenty w charakterze impresji opowiadają o kobietach, miłości, samochodach. Nieostre obrazy wyglądają jak przywołane w pamięci mgliste wspomnienia, w których zatarły się szczegóły, lecz pozostał silny ładunek emocjonalny.

Wspomnienia z dzieciństwa, młodości, mogą też położyć się cieniem na całym życiorysie. Cień może być przyjazny, może stać się ochroną, osłoną jak cień drzewa, lecz może także blokować dostęp światła, słońca, życiodajnej energii. Tak w kontekście wystawy można interpretować pracę Daniela Rumiancewa, który bądź wpisuje się w cień innych osób, bądź staje się dla nich cieniem.

Master & Monster, w przeciwieństwie do C.D.N. składał się w większości z prac, które powstały wcześniej i zostały przez kuratorkę wybrane do wystawy. Udało się więc ominąć niebezpieczeństwo, że prace będą wykonywane na „kuratorskie zamówienie”. Taka metoda spowodowała jednak, że interpretacja dzieła jest nadmiernie naginana, po to aby praca wpisała się w ideę wystawy. Usuwając z przestrzeni wystawy podpisy przy pracach, dyskusję przesuwa się z rozważań nad samym dziełem, czy mówiąc bardziej nowocześnie realizacją, projektem, w obszar koncepcji kuratorskiej, całokształtu wystawy. Sama ekspozycja staje się więc polem do interpretacji dla psychologów, socjologów, pedagogów, natomiast niewiele do powiedzenia ma tu historyk sztuki. Nikt nie podjął problemu artystek wychowywanych na wzorcach wielkich mistrzów (Old Masters), z pominięciem w klasycznym akademickim wykształceniu dokonań kobiet w historii sztuki. Nie znajdziemy też prac, które poruszają problem cenzury, a cenzura to przecież męska domena. Niegdyś stosowano ją m.in. wobec kobiet i dzieci, żeby się nie zgorszyły, dziś nadal jej zastosowanie jest demonstracją władzy, która blokuje społeczeństwu dostęp do określonych informacji, a w konsekwencji do wolności jednostki.

Zastanawiające jest dlaczego na wystawie zabrakło Doroty Nieznalskiej, która w kontekście swojej dotychczasowej twórczości oraz życiorysu o pojęciach master i monster mogłaby wiele powiedzieć. Całość ekspozycji, mimo efektownego i wiele obiecującego tytułu rodzi pewien niedosyt.