|
powrót
Sztuka przetrwania na ścianie galerii do następnej wystawy
Eva Milczarek
Magdalena Moskwa, Paweł Hajncel, Zbigniew Nowicki, Marek Domański, Paweł Maciak. Galeria Willa, Wólczańska 31, 22.06-30.07.2006
Sztuka przetrwania na ścianie galerii do następnej wystawy. Magdalena Moskwa, Paweł Hajncel, Zbigniew Nowicki, Marek Domański, Paweł Maciak. Galeria Willa, Wólczańska 31, 22.06-30.07.2006
www.miejskagaleria.lodz.pl
Sztuka przetrwania, sztuka gotowania, sztuka walki - pośród różnych kontekstów w jakie uwikłane jest słowo "sztuka" znajdzie się także miejsce dla sztuki miłości (o zgrozo!... wszak nie wypada mówić o tym" głośno)... Te słowa-symbole zakleszczone są w chyba najbardziej brzemiennym w znaczenia (przynajmniej dla współczesnej kultury i jej znawców, bądź fascynatów) wyrażeniu: "SZTUKA". Czy te podwójne sformułowania cokolwiek wyjaśniają, odnoszą nas do czegokolwiek konkretnego? Czy raczej przez swoją ogólnikowość, szerokie pole odniesień, jakie sugerują, dodatkowo mącą myśl i mieszają tropy? O ile sprawa dość prosto przedstawia się ze sztuką kulinarną i sztuką walki (te jednoznacznie prowadzą nas ku żywieniowej konsumpcji i składnym przebieraniu rękami i nogami w celu obrony przed atakiem przeciwnika) - choć mogą mieć swoje metaforyczne znaczenia - trudniej już z pojęciami - określeniami dla rzeczy i czynności dziejących się bardziej w sferze abstrakcji, idei, niż w prozaicznym świecie, takich jak wieloznacznie brzmiące "przetrwanie" i jeszcze mniej uchwytna "miłość"...
Skoncentrujmy się jednak na "przetrwaniu". W tym bowiem słowie zawiera się istota przesłania, jaką łódzcy artyści zaprezentowani w Galerii Willa, chcieli uzmysłowić swoim odbiorcom. Sztuka przetrwania - tylko kogo?, czego?, w czym?, w jakich warunkach? Taki ciąg pytań powodować mogą te dwa słowa zestawione ze sobą. Odpowiedź, czy przynajmniej wskazówka ułatwiająca dalsze brnięcie w poszukiwaniu odpowiedzi, powinna tkwić przecież w samych pracach - wydaje się to oczywiste. Tak się jednak (przynajmniej moim zdaniem) nie dzieje. Czy to jakiś artystyczny survival? Czy sztuka to rygorystyczny obóz sprawdzający wytrzymałość skautów-artystów, ich umiejętność przeżycia w jej niesprzyjających warunkach?
Okazuje się (aby rozwikłać zagadkę sensu, przydatne są informacje dostępne na stronie wyżej wymienionej galerii), że właśnie, o to w koncepcji wystawy chodziło! "Tytuł wystawy Sztuka przetrwania (na marginesie) oddaje stan, w jakim obecnie się znajdują (artyści - przypis red.), trudności związane z realizacją założonych wcześniej celów, zachowaniem postawy twórczej, ciągłym podnoszeniem poziomu swoich dokonań. Nie zrywając z tradycją sztuki, swoje prace wzbogacają o indywidualne doświadczenia." - oto dokładny komentarz. Klarowne zwroty, spod których w całkiem zgrabny sposób wyłania nam się idea ekspozycji. Idee jednak, jak niestety wiadomo, mają to do siebie, że bytują w sferze idei, a nie na naszym ziemskim padole. Tak samo ta pozostaje "atrakcyjną" i "mentalnie zgrabną" jedynie w teorii.
Z niezrozumiałych bliżej powodów w przestrzeni Willi artystycznie egzystują obok siebie: Marek Domański, Paweł Hajncel, Paweł Maciak, Magdalena Moskwa, Zbigniew Nowicki. Jeśli bardzo łopatologicznie i dosadnie potraktować hasło przewodnie, to spełnia się w nim jedynie osobowość twórcza Nowickiego, który pokazał dużych i małych formatów obrazy akrylowe. Ich tematyka wyraźnie wyrasta z refleksji artysty nad dzisiejszą rzeczywistością, osaczającą, wciągającą człowieka w niebezpieczeństwa wszelakiego rodzaju. Jego malarstwo epatuje wulgarnością, ciężkokrwistą mięsistością, zniechęcającą przeciętnością codziennego życia (XXI wieku). Po takiej dawce egzystencjalnego przygnębienia, nieoczekiwanie znajdujemy się w kolejnej sali, gdzie straszy może i widmo, ale jak niewiele mające wspólnego z dzisiejszymi realiami. W pomieszczeniu tym króluje niezaprzeczalnie indywidualny i osobny od wszelkich współczesnych zainteresowań duch twórczy Magdy Moskwy. Jak wobec tego potraktować jej prace, które nijak mają się do obecnego "tła społecznego i politycznego"? Chyba, że bardzo mocno się skupić i wymyślić, iż właśnie ten typ "staroświeckiej wrażliwości" ma być azylem, reakcją na opresje jakie stwarza polskie XXI stulecie... Mnie to jednak nie przekonuje. To bezpieczny wytrych od kłopotliwej sytuacji, jaką stwarza ta wystawa. Twórczość zawsze była i będzie odskocznią dla artystów od problemów rzeczywistości. Nie ma co z tej truistycznej refleksji czynić oryginalnej koncepcji. Typowe dla malarki obrazy halucynogennych, jakby z dna kufra przeszłości wygrzebanych kobiet, wiszą obok wyszywanych kwiatów i fantazyjnych ubrań (Moskwa zajmuje sie również tkaniną unikatową), które nie tylko pogłębiają efekt ucieczki przed teraźniejszością, co wprowadzają w stan błogości i esetycznego zadowolenia. Ze "sztuką przetrwania" (botaniczną) można bowiem może i kojarzyć rośliny wysokogórskie, kwitnące na nieurodzajnych glebach, jakieś korzonki, porosty itd., z pewnością nie te subtelne hafty przedstawiające m.in. sielskie tulipanki. Jedynym nieoczekiwanym zgrzytem w tym artystycznym ogrodzie Eden są zdjecia modelek w dziwacznych, nie nadających się do normalnego noszenia ubiorach, które bardziej stanowią pułapkę dla ludzkiej cielesności, zaprzeczają jej atrakcyjności (deformują plecy w garb), niż służą człowiekowi. Stymulują nieprzyjemne asocjacje (np. kołnierze jak chirurgiczne bandaże), zamieniają postać w odhumanizowanego kosmitę. Do idyllicznego, onirycznego ogrodu Moskwy wdarł się więc jednak wąż...
Dokonania pozostałych wydają się jeszcze mniej zakorzenione w temacie (choć surowe fotografie Marka Domańskiego, właśnie przez swą ascetyczność, zestawienie człowieka ze szkłem, maszynerią, powodują swego rodzaju niepokój...). Paweł Hajncel chyba wciąż tkwi we wspomnieniach z dzieciństwa, zamiast zajmować się tym, co według opisu do wystawy powinno go nękać artystycznie "teraz". Możliwe jednak, że "trauma", którą przeżył w Dzień Matki uwarunkowała jego przyszłość, (czyli stan obecny...) i przegryza wyrzut sumienia spowodowany niedopatrzeniem w stosunku do własnej mamy (instalacja Mamuniu).
Natomiast Pawła Maciaka interesują, podobnie jak Moskwę, tulipanki (zagrożenia ekologiczne??) oraz tajemne życie tłuszczów widzianych w zbliżeniu (zagrożenie wszechwystępujacą "tłuszczą", jak interpretuje mój znajomy, czy może strach przed chorobami cywilizacyjnymi - otyłością, miażdżycą, podwyższonym cholesterolem??- np. Barszcz z grzybami). Jak tu "przetrwać" taką różnorodność mediów, bodźców, zainteresowań oraz tematów, aby nie zgubić przyświecającego im wszystkim programu?
Z poważnymi wystawami problemowymi zawsze był u nas problem (oczywiście nie mam na myśli tego rodzaju "problemu", jak choćby: "Pejzaż morski w twórczości polskich malarzy-marynistów"...). Choć nazwa eskpozycji kusi niejednoznacznością, zastanawia, prowokuje do pytań, same realizacje prowokują już jedynie do zadania sobie pytania, co do zasadności tak skompletowanych artystów i ich tworów. Jedynym zaś obiektywnym linkiem jest fakt, że wszyscy zaprezentowani artyści są związani z naszym pięknym (po)fabrycznym miastem oraz studiowali na łódzkiej ASP. To chyba jednak trochę za mało... |